– Niektórzy naukowcy twierdzą, że Organizmy Modyfikowane Genetycznie (GMO) to tylko przyspieszenie naturalnego procesu ewolucji – mówi Jadwiga Łopata, która wspólnie z Sir Julianem Rose powołała Międzynarodową Koalicję dla Ochrony Polskiej Wsi (ICPPC) oraz Koalicję „Polska wolna od GMO”. – To nieprawda. Te działania nie mają absolutnie nic wspólnego z ewolucją. Oni po prostu kłamią! Ludzkie geny wstawiają do ryby albo biorą geny ryby i wsadzają je do pomidora. W naturze nic takiego nie wydarzyłoby się!
____________________
Wojciech Chudziński, Marek Żelkowski / Nieznany Świat
Jakiś czas temu w Europie przyjęto amerykańską wizję prowadzenia upraw, co oznacza: stosowanie zaawansowanej technologii, jednolitą, wyspecjalizowaną uprawę na wielkim obszarze oraz nastawienie na maksymalny zysk. Wszystko powinno być nowoczesne i postępowe. Wyraźny jest zatem kontrast pomiędzy takim monokulturowym, agrochemicznym podejściem do rolnictwa, a znacznie bardziej zróżnicowanym i samowystarczalnym, jakie wciąż jeszcze funkcjonuje w Polsce.
– Cóż, biorąc pod uwagę ekologię i psychikę człowieka, monokulturowość i uprawy wielkoobszarowe stanowią prawdziwą katastrofę. To swego rodzaju gwałt na naturze – stwierdza Sir Julian Rose, współpracownik i życiowy partner Jadwigi Łopaty. – Po pierwsze, wywołują one przyspieszoną erozję gleby. A to z kolei oznacza, że gdy zawieje wiatr, wierzchnia warstwa ziemi jest zdmuchiwana z pola do rowów irygacyjnych, rzek… Badania w Anglii pokazały, że każdego roku tracimy tam średnio 10 ton najlepszej gleby na hektar. Ziemia jest zatruta agrochemikaliami. W dodatku niemal całkowicie znika populacja owadów i mikroorganizmów.
Kraina Wiatraków
Jadwiga Łopata
– pierwsza Europejka w historii, która została laureatką Nagrody Goldmana w 2001 roku. (nazywanej ekologicznym Noblem). Celem jej działalności jest ochrona małych, tradycyjnych i ekologicznych gospodarstw w Polsce, razem z ich bogatą spuścizną kulturową oraz wyjątkową różnorodnością biologiczną.
Była inicjatorką, współzałożycielką i wieloletnim prezesem (1993 – 2002) ECEAT – Poland (Europejskie Centrum Rolnictwa Ekologicznego i Turystyki). Za promocję ekoturystyki w gospodarstwach rolnych otrzymała nagrodę Brytyjskich Linii Lotniczych. W 2000 roku wspólnie z Sir Julianem Rose powołała ICPPC – International Coalition to Protect the Polish Countryside – Międzynarodową Koalicję dla Ochrony Polskiej Wsi (z udziałem 41 organizacji z 18 krajów). ICPPC podjęła działania na rzecz ochrony różnorodności biologicznej, poprzez zachowanie małych rodzinnych gospodarstw oraz promocję najnowocześniejszych, proekologicznych technologii. Nagrodę Goldmana przeznaczyła na budowę i wyposażenie EKOCENTRUM ICPPC (www.eko-cel.pl), w którym każdy może zobaczyć, jak w praktyce działają nowoczesne, ekologiczne rozwiązania oraz w jaki sposób nowe technologie mogą współpracować z tradycyjnymi. W 2001 roku EKOCENTRUM ICPPC odwiedził brytyjski następca tronu Książę Karol.
Od 2004 roku wspólnie z Sir Julianem Rose w ramach ICPPC prowadzą wielką, ogólnokrajową kampanię pod hasłem: Polska wolna od GMO (www.gmo.icppc.pl). W 2008 roku zainicjowali Koalicję Polska Wolna od GMO. Obecnie należy do niej ponad 400 organizacji i specjalistów. (Zobacz: www.polska-wolna-od-gmo.org).
– Kiedyś, w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych miałam okazję przez dłuższy czas przebywać w Holandii – opowiada Jadwiga Łopata. – Z okien samochodu i na pocztówkach ten kraj wygląda przepięknie. Ale proszę mi wierzyć, to tylko pozory. Kiedy szłam przez pola, okazywały się one zupełnie martwe. Owszem, rosły tam ziemniaki, lecz ziemia zdawała się ubita i widziałam, że nie ma w niej życia. Warto sobie uświadomić, że jedna łyżeczka „zdrowej” gleby to około czterdziestu milionów mikroorganizmów. A tam… Tam nie było nic! Nie dostrzegałam też żadnych owadów, motyli… Nie słyszałam ptaków! Po prostu martwa cisza.
Byłam zadziwiona i wstrząśnięta tym, że Holendrzy muszą wdrażać wielkie projekty, aby „odzyskać” żaby. Żaby, których my mamy pełno. Do tego doprowadziło „nowoczesne” rolnictwo. W Krainie Wiatraków mój syn Krzysztof, który był wówczas dzieckiem, zapytał mnie pewnego dnia: „Mamo, a dlaczego w ogrodzie zoologicznym są kury, koguty, kaczki, gęsi…?” Pochodził tam trochę do szkoły i już wiedział! Kiedy na jednej z lekcji nauczyciel poprosił dzieci, aby narysowały kurę, większość rysowała taką zamrożoną, z kikutami. A skąd bierze się mleko? Według holenderskich dzieciaków – „z kartonika”! Wtedy był to dla mnie szok, ale dzisiaj widzę, że w Polsce dzieje się podobnie. I niestety jest to bardzo szybki proces.
Ponieważ Holendrzy zabrnęli w ślepą uliczkę upraw monokulturowych, mieli głębokie poczucie utraty czegoś naprawdę ważnego. W związku z tym okazali się niezwykle otwarci na wszelkie projekty ekologiczne. Kiedy Jadwiga Łopata zaproponowała kilku osobom wycieczkę do naszego kraju w celu zapoznania się z polskim rolnictwem, zareagowali entuzjastycznie.
– Oni zachowywali się chwilami jak dzieci – wspomina nasza rozmówczyni. – Wstawali o piątej rano i dosłownie krok w krok chodzili za rolnikami. Starali się też we wszystkim im asystować. Robili zdjęcia, próbowali doić krowy, spacerowali po łąkach. Czasami zdarzało się, że prosili gospodarza: „Czy ja mogę sobie wziąć to jedno ziółko? Ten kwiatek?” Rolnicy patrzyli na nich ze zdumieniem. Nie byli pewni, czy goście przypadkiem nie żartują.
Powrót do świata dzieciństwa
Jadwiga Łopata dorastała we wsi Bugaj w pobliżu Wadowic. W tamtych latach nikt nie mówił jeszcze o ekologii, ale dzisiaj gospodarstwo jej rodziców zostałoby zaklasyfikowane jako wzorcowe w tej dziedzinie. Zresztą nie tylko gospodarstwo. Cała wieś była superekologiczna.
– Każdy produkował dla siebie i wszystko było lokalne – wspomina założycielka Międzynarodowej Koalicji dla Ochrony Polskiej Wsi (ICPPC). – Na miejscu znajdował się szewc, kowal, piekarz. Do pani Hani szło się po jajka, do pani Oli po chleb… Funkcjonował też świetnie zaopatrzony wiejski sklepik. Jego asortyment bez najmniejszej przesady dałoby się przyrównać do obecnych sklepów ekologicznych. A wówczas tak wyglądał standard. Żyło się również inaczej niż dzisiaj. Gospodarstwa były samowystarczalne, należało przy tym pomagać rodzicom. Takie dzieciństwo dało mi mocny fundament w dorosłej egzystencji. Dzisiaj nie wyobrażam sobie lepszego miejsca do wzrastania dla dziecka niż małe gospodarstwo działające zgodnie z cyklem przyrody. Miłość do natury, do zwierząt pojawiała się tam w sposób naturalny.
Rodzice przez cały czas powtarzali mi, że muszę się uczyć, że powinnam iść do miasta, bo tak będzie lżej, wygodniej żyć. Posłuchałam ich. Ukończyłam Uniwersytet Jagielloński, matematykę… A potem przez trzy lata pracowałam jako programistka w Bielsku-Białej w ośrodku informatyki przy FSM-ie. Ale miejskie życie nie było dla mnie. Po pierwsze, zaczęłam chorować, po drugie… zrobiło mi się po prostu duszno w tych murach. Poszukałam przyczyn i wówczas po raz pierwszy świadomie „spotkałam się” z ekologią i z „Pracownią na rzecz wszystkich istot”. Właśnie to stowarzyszenie pozwoliło mi wrócić do moich korzeni. Zdecydowałam, że przeprowadzę się na wieś. Ponieważ w moim rodzinnym siedlisku mieszkał brat, zaczęłam szukać gospodarstwa gdzieś w okolicy. I tak trafiłam do Stryszowa. Wieś leży z dala od głównych dróg, ale do Wadowic jest stąd trzynaście kilometrów, a do Kalwarii Zebrzydowskiej sześć.
Biznes i polityka
Wizyta księcia Karola
Program wizyty brytyjskiego następcy tronu w Stryszowie 13 czerwca 2012 r. został podzielony na dwie części. Pierwsza poświęcona była prezentacji najnowocześniejszych rozwiązań technicznych w zakresie wykorzystania odnawialnych źródeł energii, budownictwa ekologicznego oraz ochrony wód. Książę Karol zwiedził obiekty w EKOCENTRUM ICPPC: budynek z gliny i słomy zasilany w prąd oraz ciepłą wodę dzięki energii słonecznej, eksperymentalną instalację do oczyszczania ścieków i pozyskiwania wody deszczowej, tradycyjny małopolski dom, w którym zastosowano system doświetlania pomieszczeń światłem dziennym (świetliki rurowe), jak też słoneczną instalację grzewczą. Następca brytyjskiego tronu pojawił się także w szklarni sferycznej oraz w eksperymentalnym ogrodzie ekologicznym.
Podczas drugiej części pobytu w Stryszowie Książę Karol spotkał się z lokalnymi rolnikami prowadzącymi swe gospodarstwa zgodnie z zasadami ekologii, a na zakończenie wizyty miał okazję posmakować różnych produktów pochodzących z gospodarstw ekologicznych. Szczególnie zasmakowała mu szynka zrobiona na podstawie starej, przekazywanej z pokolenia na pokolenie, receptury.
Następcy tronu bardzo spodobała się polska wieś i wyraził głębokie zaniepokojenie o jej przyszłość. Zobowiązał też Sir Juliana Rose – angielskiego ekologa, rolnika oraz współzałożyciela ICPPC – do stałego utrzymywania kontaktu i przesyłania informacji o działaniach Koalicji. (fot.: Książę Karol i Julian Rose, za: icppc.pl.)
Wprowadzanie rolnictwa monokulturowego i wielkoobszarowego pociąga za sobą nie tylko rujnujące zmiany w ekosystemie. Nieubłaganą konsekwencją są również niekorzystne zjawiska o charakterze socjologicznym.
– Kiedyś w każdej wsi żyła duża społeczność – wyjaśnia Sir Julian Rose. – Jeśli zaczniemy z żelazną konsekwencją zmieniać nasze rolnictwo i dostosowywać je do wymagań Unii Europejskiej, w szybkim czasie doprowadzimy do tego, że osady naprawdę opustoszeją. Tak dzieje się chociażby w Portugalii i Hiszpanii. Oczywiste jest, że gdy ludzie tracą zatrudnienie w rolnictwie, muszą szukać go w innych obszarach gospodarki. A po tym, jak zaczynają wykruszać się rolnicy, bardzo szybko znikają: poczta, szkoła, sklepy… Nie ma motoru napędowego dla lokalnej ekonomii. Zostaje jeden, dwóch, trzech rolników. Kiedy do Polski przyjeżdża mieszkaniec francuskiej wsi, najczęściej słyszymy: „O, jaki wy macie tu raj. Bardzo chciałbym tu żyć. Bo ja nie pragnę hektarów, wolałbym mieć sąsiadów.” Tak to wygląda.
Pamiętam, przyjechała kiedyś studentka ze Stanów Zjednoczonych. Ze łzami w oczach mówiła: „Jak wy tu macie pięknie. Róbcie wszystko, żeby to ocalić. Takie ładne pola, takie różnorodne. Bo u nas… U nas jest tylko kukurydza, kukurydza, kukurydza i śmierć. Nic więcej!”
Należy również pamiętać, że konsekwencją przemiany rolnictwa w agrobiznes jest postępująca kontrola sprawowana przez korporacje żywnościowe. Kontrola rolników oraz nas, konsumentów. Żywność to towar strategiczny. Kto kontroluje żywność, ten w rzeczywistości kontroluje świat! Trzeba podkreślać na każdym kroku, że politykę rolną kształtują korporacje, które postawiły sobie za cel przecięcie łańcucha żywnościowego. Chcą one zrealizować to zamierzenie, uzyskując nadzór nad nasionami. To nie jest żadne science-fiction, to dzieje się na naszych oczach.
Zdaniem Sir Juliana, w skali światowej już sześćdziesiąt osiem procent nasion znajduje się w rękach pięciu, może sześciu korporacji. A jednocześnie tworzy się różne dziwne przepisy, które ograniczają dostęp do lokalnych, tradycyjnych roślin. Stąd tak zwane katalogi nasion. Jeśli określone nasiono czy roślina nie znalazły się w katalogu, nie można wprowadzić ich na rynek. Żeby z kolei do takiego katalogu trafić, trzeba uiścić olbrzymie opłaty. Wszystko zmierza zatem w kierunku kontrolowania rynku żywności przez korporacje, które promują rolnictwo wielkoobszarowe oraz organizmy modyfikowane genetycznie. Im zaś zależy na tym, aby wyeliminować rolników prowadzących tradycyjne gospodarstwa
– Kalkulacja jest bardzo prosta – objaśnia ten stan rzeczy Jadwiga Łopata. – Mały wytwórca, jeśli nawet oferuje żywność doskonałej jakości, nie jest w stanie zagrozić wielkim producentom. Ale jeśli takich ekowytwórców jest trzydziestu i potrafią się dobrze zorganizować, to już stanowi poważną konkurencję dla dużych przetwórni czy korporacji. Skoro jednak nie można walczyć jakością, walczy się przepisami! Tworzy się takie normy prawne, które pozwalają wyrugować, wyeliminować z rynku małych wytwórców żywności.
– Kiedy Unia Europejska rozwinęła standardy dla rolnictwa, przedstawiciele wielkich sieci supermarketów udali się do Brukseli i zaczęli lobbować na rzecz… nierealistycznie skomplikowanych regulacji – mówi Julian Rose. – Chcieli w ten sposób usunąć z rynku małych i średnich plantatorów. Chodziło o to, aby konkurencja była coraz mniejsza, a także, by wielkie plantacje zapewniały dużą, wręcz przemysłową wydajność oraz warunki kupna i sprzedaży odpowiednie dla supermarketów. Technokraci i biurokraci w Brukseli przeważnie nie znają się na uprawie ziemi. Kiedy przychodzą do nich samozwańczy eksperci związani z lobby handlowym, zamiast sprawdzić ich intencje, najczęściej ufają im w ciemno. Jeśli ci „eksperci” uznają jakieś rozwiązanie za niekorzystne (a do tego mają wystarczająco dobry PR oraz dużo pieniędzy), urzędnicy akceptują bez szemrania ich wnioski i wprowadzają odpowiednie regulacje. A regulacje te są następnie uznawane przez kolejne rządy. Bo jeżeli kraj należy do Unii Europejskiej, to powinien się dostosować. Właśnie dlatego w Polsce, gdzie jest półtora miliona małych gospodarstw, rząd wprowadza regulacje, które są korzystne wyłącznie dla dużych i bardzo dużych. Tak właśnie pojawia się kryzys, ponieważ mali plantatorzy mają trudności ze sprzedaniem swoich produktów. Rynek zamyka się na niewielkich dostawców. Mówi im się, że nie spełniają standardów – i tysiące małych gospodarstw znika z rynku.
– Tutaj, w Stryszowie, jeszcze dziesięć lat temu było pięćdziesiąt krów, a teraz jest może pięć – zamyśla się Jadwiga Łopata. – Dawniej w okolicy funkcjonowała nawet przetwórnia mleka, potem zamieniła się w zlewnię, aż w końcu została zlikwidowana i rolnicy nie mają gdzie sprzedawać. Nie mówię już o różnych wymogach sanitarno-higienicznych. Gdy człowiek ma dwie, trzy krowy, nie będzie przecież wykładał obory płytkami i kupował sprzętu do dojenia! Przez wieki dojono ręcznie, a teraz nagle okazało się, że jest to szkodliwe? Z roku na rok spada jakość żywności. Pochodzi ona bowiem z coraz większych, coraz bardziej agrochemicznych upraw. Tego chcą supermarkety. Ale gorsza żywność, to gorsze zdrowie ludzi. Dziecko mojej koleżanki ma alergię. Lekarka, która ją stwierdziła, powiedziała: „Jeszcze dziesięć lat temu prawie nie było czegoś takiego, jak alergie, a teraz co drugie dziecko na nie cierpi. To niesamowite.” A ja pytam, czy owa lekarka jest świadoma, jak bardzo obniżyła się w tym samym czasie jakość produktów żywnościowych?
Dwa języki
Obecnie GMO
– jest dopuszczone w 29 krajach zamieszkanych przez 4 miliardy ludzi. W 2011 roku ten rodzaj upraw zajmował 160 milionów hektarów, czyli 8% ogółu ziem nadających się pod uprawę. Jak się jednak okazuje, coraz więcej państw wycofuje się z GMO.
Na przykład w 2010 roku włoski minister zdrowia oraz minister środowiska podpisali dekret zakazujący upraw kukurydzy MON810 na terytorium kraju. Autor tego dokumentu, Luca Zaia, podkreślał, że nie ma żadnej gwarancji, iż możliwe jest współistnienie roślin GMO z uprawami konwencjonalnymi. Podobne zakazy funkcjonują już we Francji, Niemczech, Austrii, Grecji, Luksemburgu, Bułgarii oraz na Węgrzech. Również w Szwajcarii, w wyniku ogólnonarodowego referendum, obowiązuje moratorium na wszelkie uprawy GMO.
Coraz więcej państw wychodzi z założenia, że konsument powinien mieć wybór, czy chce spożywać żywność genetycznie modyfikowaną. Niestety w Polsce nikt tak naprawdę nie wie, gdzie znajdują się pola upraw GMO. Brakuje w tym względzie jakiejkolwiek kontroli. Zmodyfikowane genetycznie pożywienie może zatem trafić na nasze stoły całkowicie wbrew naszej woli!
Kiedy Jadwiga i Julian zaczynali wspólnie pracować, mieli okazję spotkać się z urzędnikami z Brukseli odpowiedzialnymi za sprawy rolnictwa. Do dziś wspominają wizytę w stolicy Belgii, choć nie są to niestety najlepsze wspomnienia.
– Na dwunastym piętrze bardzo nowoczesnego budynku spotkaliśmy się z ludźmi, którzy decydują o sprawach rolnictwa w całej Unii – i był to dla nas prawdziwy szok – wspomina Julian. – Osiem, może dziewięć osób przy stole. Ani jednego reprezentanta Polski. Gospodarze zdziwieni i chyba trochę źli, że zawracamy im głowę. Powiedziałem, że martwię się o polskich rolników, gdyż będą musieli zetknąć się z tymi samymi problemami, które dotknęły ich angielskich kolegów. Najbardziej niepokoiło mnie to, że w Polsce było wówczas półtora miliona rolników gospodarujących na małych areałach, do dziesięciu hektarów. Kiedy skończyłem, zapadła absolutna cisza. Wreszcie jedna z urzędniczek wyznała: „Wydaje nam się, że pan nie rozumie, jak działa wspólna polityka rolna. Jej zadaniem jest stworzenie warunków, w których rolnicy będą mogli zarabiać mniej więcej tyle samo, co urzędnicy. To jest możliwe tylko w przypadku wielkich gospodarstw i małej ilości rolników.” Dla tej pani wniosek był prosty: około miliona rolników musi „zniknąć” z polskiej wsi, gdyż, jej zdaniem, jedynie w ten sposób można sprawić, aby rodzime produkty rolne stały się konkurencyjne na światowych rynkach. Okazało się, że w polityce rolnej wcale nie chodzi o wykarmienie społeczności, ani zapewnienie miejsc pracy. Ważna jest wyłącznie konkurencyjność.
A przecież to dzięki małym gospodarstwom mamy w Polsce różnorodność biologiczną, która tak zachwyca wielu ludzi. Sir Julian Rose podkreśla, iż nie da się mieć jednocześnie monokultury i różnorodności. A dzięki różnorodności nasza żywność wciąż jeszcze wyróżnia się niezłą jakością. Oczywiście nie cała, ponieważ sporo znanych polskich marek zostało przejętych przez wielkie koncerny i teraz, pod dobrze znaną nazwą ukrywa się często produkt, który nie ma nic wspólnego z pierwowzorem.
Stryszów: strefa wolna od GMO
– Pewnego dnia mój syn Krzysztof powiedział: „Mamo, mówisz dużo o różnych alternatywnych, ekologicznych rozwiązaniach. Czas na konkrety – opowiada Jadwiga Łopata. – Ja zrobię projekt ekologicznego domu, a ty… ty poszukaj kasy na realizację”. No i nie pozostało mi nic innego, jak rzeczywiście tę kasę znaleźć. Ale, gdy człowiek ma w sobie pasję i głębokie przekonanie o słuszności swoich działań, jest mu łatwiej.
Tak powstał ekologiczny dom zbudowany w technologii gliniano-słomianej, typowej dla Małopolski. Kiedyś, przed wojną, to był standard. Pierwszy budynek został wzniesiony metodą szalunkową. Masę gliniano-słomianą ubijano w przygotowanej wcześniej konstrukcji. Później zaprojektowaliśmy jeszcze jeden obiekt, który wznieśliśmy z bloczków gliniano-słomianych wykonywanych tu, na miejscu, w specjalnych formach. Nasze domy są samowystarczalne. Wyposażyliśmy je w moduły fotowoltaiczne umieszczone na dachu oraz w solary. Dzięki tej ostatniej instalacji przez siedem miesięcy w roku ciepła woda jest za darmo! Budynek został ponadto podłączony do niezależnej małej oczyszczalni – prostego mechaniczno-bakteryjnego urządzenia. Poszliśmy w kierunku takich nowoczesnych rozwiązań, aby pokazać, że promowanie wartości polskiej wsi, jak też dobrego tradycyjnego rolnictwa, nie oznacza przenoszenia się do „muzeum”. Tradycja i nowoczesność mogą tworzyć harmonijną całość.
Jadwiga Łopata podkreśla, iż warto zachowywać stare techniki budowania, gdyż są one zdrowe i korzystne dla ludzi. Niestety umiejętności posługiwania się dawnymi metodami powoli zanikają.
– Kiedy przystąpiliśmy do budowy pierwszego domu – wspomina – okazało się, że żadna ekipa tak zwanych fachowców z okolicy nie zdecydowała się na podjęcie prac. Mówili: „To się rozmyje, a potem będzie pani miała do nas pretensje”. Wówczas syn zaczął szukać we wsi i znalazł pewnego pana po siedemdziesiątce, który stwierdził: „Krzysiu, nie martw się! Ja takie domy budowałem, jak byłem młody. Do dzisiaj stoją we wsi aż trzy. Zrobimy to razem.”
Dom stoi już dwadzieścia lat i „nie rozmył się”. Nazywamy to miejsce EKOCENTRUM ICPPC. Przyjeżdżają do nas różne grupy osób. Od dzieci, po ludzi w zaawansowanym wieku. Wszyscy, którzy chcą zobaczyć, nauczyć się… Prowadzimy na przykład warsztaty budownictwa gliniano-słomianego i fotowoltaiki. Uczymy jak przygotowywać przetwory na zimę, robić soki, piec chleb, dobre, wiejskie ciasto… i wielu, wielu innych rzeczy. Współpracujemy też z miejscowymi rolnikami. Dzięki nim możemy uczyć naszych gości, jak posługiwać się koniem w rolnictwie, leśnictwie… Organizujemy także warsztaty związane z tradycyjnym rękodziełem wiejskim, a więc rzeźbienie, wykonywanie ceramiki, wianków i palm. Uczymy rolnictwa ekologicznego. Namawiamy wszystkich, aby wzięli życie w swoje ręce.
Ostatnio dużo mówimy o tym, aby wrócić do współpracy miasto-wieś. To jest kluczowe dla przetrwania naszych rolników i tylko wtedy polscy konsumenci otrzymają dobrą żywność. Bo ta w supermarketach jest najczęściej niezdrowa i służy do zapychania żołądka, a nie do odżywiania organizmu.
Między niebezpieczeństwem i uzależnieniem
Duże niebezpieczeństwo
– stanowi fakt, iż – jak stwierdzono – dochodzi do krzyżowania pomiędzy roślinami genetycznie modyfikowanymi a konwencjonalnymi. Pyłki roślin GM są przenoszone przez wiatr, owady oraz ludzi na sąsiednie uprawy i nie ma możliwości temu zapobiec. Brytyjskie Central Science Laboratory ustaliło np., że pyłki rzepaku mogą być roznoszone przez pszczoły nawet na odległość 26 kilometrów! Również najnowsze badania dokonane na szczurach nie budzą optymizmu. Jak się okazuje, gryzonie te, karmione dietą z dodatkiem kukurydzy GMO, żyją krócej, chorują na raka i pojawiają się u nich uszkodzenia organów wewnętrznych. Tak prezentują się wyniki badań, które opublikowano 19 września na stronie internetowej pisma naukowego Food and Chemical Toxicology. Podsumowując te ustalenia, profesor Gilles-Eric Serallini z uniwersytetu w Caen podkreślił pilną potrzebę przebadania długoterminowych skutków wszystkich upraw GMO.
Jednym z najważniejszych problemów, który spędza sen z powiek Jadwigi i Juliana, jest żywność wytwarzana z organizmów genetycznie modyfikowanych. Oboje są przekonani, że większość polskich polityków w ogóle nie zauważa problemu, a rząd i parlament mają już w tej sprawie niewiele do powiedzenia, gdyż całą realną władzę w tej kwestii oddały korporacjom.
– W ciągu ostatnich piętnastu lat rządy przychodziły i odchodziły… Odchodziły najczęściej wówczas, gdy w jakiś sposób stanęły na drodze planom wielkich korporacji – mówi Sir Julian Rose. – A skoro wspominam już o polityce, muszę wyrazić swe zdumienie postawą PSL-u. Rozumiem, że inne partie mają „ważniejsze” problemy. Ale PSL! Czy oni przypadkiem nie powinni bronić interesów chłopa?
– Jak działa władza korporacji? Mogę podać przykład z genetycznie modyfikowanymi paszami – uzupełnia Jadwiga Łopata. – Właśnie przegraliśmy batalię w Sejmie oraz w Senacie i zakaz stosowania pasz z GMO będzie ponownie odroczony, tym razem do 2017 roku. Niestety prezydent też podpisał te ustawę. W sytuacji Polski oznacza to w praktyce, że wszystkie pasze zawierają GMO. Sprowadzamy dwa miliony ton soi genetycznie modyfikowanej rocznie. To kosztuje bajońskie sumy. A te pieniądze mogłyby zostać w rękach naszych rolników. Ale nawet pomijając aspekt ekonomiczny… Chyba nikt nie bierze pod uwagę czyhających niebezpieczeństw. Jeśli na światowym rynku dojdzie do jakichś zawirowań, jeśli okaże się, że soi jest za mało, nie będziemy mieli paszy dla zwierząt. A to oznacza głód dla narodu.
Wydawałoby się, że niezależnie od opcji politycznej każdy rozsądny, myślący polityk musi brać pod uwagę rozwiązanie, które zakłada, że co najmniej pięćdziesiąt procent pasz powinno być bez GMO. Tymczasem Polska – jak podkreśla Jadwiga Łopata – została całkowicie uzależniona od dostaw genetycznie modyfikowanej soi oraz kukurydzy. Utraciliśmy naszą niezależność żywnościową, co jest niesamowite, bo Polacy to naród rolniczy. Jeśli ktoś chce dziś karmić kury paszą bez GMO, ma poważny kłopot. W Anglii taki problem nie istnieje, w Niemczech również. Zachowana została równowaga. Mało tego, w Niemczech i we Francji wprowadzono oznakowania na żywność pochodzącą od zwierząt karmionych paszami bez GMO.
– Natomiast rodzimi politycy po prostu wyśmiewają się z nas i mówią, że to jakieś nieporozumienie – dodaje Jadwiga Łopata. – Oczywiście jesteśmy realistami i nie dążymy do tego, by zakazać natychmiast stosowania pasz z GMO. Proponowaliśmy na przykład, aby co roku wprowadzać dziesięć procent więcej pasz bez modyfikacji. Niestety podobno: „Nie da się”. Odpowiedź na pytanie, czy politycy są pod wpływem lobbingu, jest zatem jasna.
Środowisko naukowe też wypowiada się niejednoznacznie. Dlaczego? Myślę, że przede wszystkim dlatego, iż jest bardzo uzależnione od funduszy na badania. Naukowcy mają świadomość, że kurek z pieniędzmi można zakręcić, jeśli będą mówili rzeczy, które nie spodobają się „możnym tego świata”. Przy czym intensywny lobbing odbywa się na coraz niższym poziomie. Do moich rąk trafił ostatnio podręcznik szkolny, bodajże do czwartej klasy. I co tam znalazłam? Krytykę rolnictwa ekologicznego oraz pełne poparcie dla GMO! Potem te dzieci nie będą widzieć niczego złego w genetycznym modyfikowaniu żywności. A przecież należy pamiętać, że twory laboratoryjne, którymi są w istocie organizmy ze zmienionym DNA, łamią zasady natury. Nic takiego nigdy nie wyrosłoby w naturalnych warunkach.
Niniejszy artykuł ukazał się w magazynie „Nieznany Świat”, nr 12/2012.
Chciałabym powiedzieć coś dobrego o GMO, ale po prostu nie mogę. Nie jestem przeciwko nauce, uważam jednak, że ten eksperyment całkowicie wymknął się spod kontroli. Ludzka populacja jest traktowana niczym króliki doświadczalne. A w dodatku korporacje, które wprowadzały GMO, obiecywały rolnikom wyższe plony oraz mniejsze zużycie środków chemicznych. Zapewniano również, że nowe organizmy pozwolą wykarmić świat. Komercyjnie uprawia się GMO już 16 lat, a mimo to liczba głodujacych wzrasta.
– Na uprawach genetycznie modyfikowanych stosuje się więcej środków chemicznych niż w przypadku tradycyjnych pól – przekonuje Sir Julian Rose. – Takie są fakty. Dużo mówi się o tym, że nowe rośliny są odporne na suszę, deszcz… To nieprawda! W tej chwili na rynku dostępne są tylko dwa typy roślin GMO. Pierwszy z nich, to „Roundup Ready”, czyli gatunek odporny na środek chemiczny. Można pryskać „Rondupem” na maksa! Wszystko dookoła ginie, a roślina dalej rozwija się i wydaje plon. Ale można sobie także wyobrazić, ile pozostaje w jej tkankach trucizny.
Drugi typ upraw GMO, to tak zwana modyfikacja „Bt”. Wówczas roślina sama wytwarza truciznę. Cały czas ją wytwarza. Chodziło o to, żeby zabijane były szkodniki, ale ona eliminuje również pożyteczne owady… A co się dzieje, gdy człowiek zaczyna spożywać kukurydzę z modyfikacją „Bt”? W czterech lub pięciu niezależnych badaniach nad myszami i szczurami karmionymi genetycznie modyfikowaną soją, uzyskano te same wyniki. W różnych miejscach na świecie – w Rosji, Austrii, we Francji, w Ameryce – stwierdzono, że po dwóch, trzech latach takie zwierzęta stają się bezpłodne.
Autorzy: Wojciech Chudziński, Marek Żelkowski
Graf. w nagłówku za: foodmatters.tv
Opublikowano za zgodą autorów i redakcji Nieznanego Świata