Historia ta rozpoczyna się w połowie lat 80-tych. Dwudziestokilkuletnia pani Katarzyna otrzymuje propozycję objęcia stanowiska w zagranicznej filii dużego polskiego przedsiębiorstwa z branży tekstylnej na terenie jednej z nadbałtyckich republik byłego ZSRR. Wszystko początkowo wygląda normalnie i sympatycznie, ale do pewnego momentu, gdy uświadamia ona sobie, że toczy się wokół niej gra, której zasad nie do końca rozumie. W jej centrum znajduje się tajemniczy pan Andrzej – osoba obdarzona niezwykłą zdolnością do manipulowania tym, co widzą inni…
Pod koniec lat 80-tych pracownica zagranicznej filii dużego polskiego przedsiębiorstwa przeżywa załamanie nerwowe na skutek serii niezwykłych wydarzeń, które kładą się cieniem na jej dalszym życiu. Staje się ona bowiem uczestnikiem zajść, których celu nie rozumie i które z drugiej strony zaczynają przypominać surrealistyczny koszmar. Jej opowieść jest jednak znacznie inna niż większość historii o szeroko rozumianych zjawiskach niezwykłych. Brak w niej bowiem głównego czynnika, którym jest działalność sił o nieznanym pochodzeniu ingerujących w ludzkie życie. W tym przypadku wydaje się jednak, że „dość niezwykłe zdolności” wykorzystane zostały intencjonalnie, choć w nie do końca zrozumiałej dla pani Katarzyny grze o nieustalonej stawce. Wiadomy w niej pozostał tylko finał, który obejmował drogę do stopniowej autodestrukcji. Ocenę tego, co naprawdę przytrafiło się bohaterce tej historii pozostawiamy czytelnikom. Wszystkie informacje na jej temat uzyskaliśmy bezpośrednio od pani Katarzyny, jednakże na jej wyraźną prośbę zmieniliśmy większość imion jej bohaterów nie ujawniając także nazwy przedsiębiorstwa i miejsc, które stały się główną areną tych wydarzeń.
Spotkanie. Niemiłe złego początki
Historię życia pani Katarzyny poznaliśmy z e-maila, jakiego od niej otrzymaliśmy. Opisała na w nim wydarzenia, które mogły na pozór uchodzić za serię nieporozumień i nadinterpretacji, których dokonać mogła osoba o wrażliwej psychice. Okazało się, że chodzi o coś więcej. Choć dla bohaterki nie lada wyzwaniem było odtworzenie historii sprzed lat, która miała tak znamienny wpływ na jej dalsze życie, spotkanie z panią Katarzyną, które odbyło się w jednej ze stołecznych kawiarni rozwiało wątpliwości związane z interpretacją tego, co zaszło.
Cała historia rozpoczyna się wraz z tym, jak dwudziestokilkuletnia Katarzyna rozpoczyna pracę jako sekretarka w jednym z dużych przedsiębiorstw państwowych z branży tekstylnej. Jest połowa lat 80-tych. Wydarzenia polityczne w kraju i na świecie, w ogóle sama polityka niezbyt ją interesują, choć owszem, jest ona świadoma zachodzących w świecie zmian i niepokojów, jednakże nie decyduje się na udział w działalności opozycyjnej, ani żadnych innych ruchach o charakterze politycznym czy społecznym. Jest ona matką i żoną i ta rola zdaje się pochłaniać ją bardziej jako osobę neutralną światopoglądowo, będącą jedną z rzesz biernych obserwatorów i uczestników wydarzeń w końcowej fazie istnienia PRL. Uwaga odnośnie jej politycznej orientacji czy działalności ma tutaj niebagatelne znaczenie, ale przejdźmy dalej.
Pani Katarzyna pracuje początkowo w Warszawie, ale bardzo szybko uzyskuje propozycję przenosin na Pomorze, do Gdańska. Kolejny etap jej kariery zawodowej stanowi oddelegowanie do zagranicznej filii przedsiębiorstwa, która znajduje się na terenie byłego ZSRR, a dokładnie z jednej z republik Pribaltiki, co z jednej strony pociąga za sobą konieczność rozłąki z rodziną, ale z drugiej daje perspektywę wysokich zarobków. Po okresie wahań i zastanawiania się kobieta decyduje się na wyjazd.
Początkowo sytuacja w nowym miejscu pracy rozwija się bardzo pomyślnie, podobnie jak relacje z kolegami z pracy. Z czasem pani Katarzyna zostaje księgową. Szczególne sympatyczne wrażenie sprawia jej przełożony nazywany tu panem Andrzejem – człowiek elegancki, elokwentny i pomocny, dla kobiet „szef niemalże idealny”, który nie mniejszą estymą cieszy się wśród męskiej części kadry. Jednakże wszystko co dobre ma swój koniec. Z czasem w dość niejasnych okolicznościach relacje w pracy zaczynają się psuć przy czym szczególnie dotkliwie odczuwa to księgowa.
Pani Katarzyna zauważa, że współpracownicy zaczęli omijać ją szerokim łukiem, lecz cóż, tak bywa i kto wie, czy w samym zarodku zawiści nie leżała jej szybka kariera. Sytuacja jednak zauważalnie się pogarszała do tego stopnia, że jeden ze starszych pracowników przedsiębiorstwa, pan Krzysztof, udzieli jej nawet „życzliwej” rady mówiąc, że: „powinna wracać tam, skąd przyjechała i zająć się tym, czym się zajmowała”. Choć było to nie lada wyzwaniem, pani Katarzyna starała się nie przejmować złośliwościami i w miarę możliwości pozostawiać je bez komentarza, choć teoria spiskowa odnośnie jej osoby zaczęła obejmować coraz większe kręgi. Pewnego dnia wydziałowa lekarka powiedziała jej: „Ludzie mówią o tobie różne rzeczy, nie mogę ich powtórzyć, ale powinnaś na siebie uważać. Ludzie różnie mówią”. Choć nie sprecyzowała ona czego dotyczą owe „różne rzeczy” pani Katarzyna poprzez pocztę pantoflową dowiedziała się, że niektórzy współpracownicy zaczęli uważać ją za złodziejkę i oszustkę, w dodatku eks-prostytutkę. Wszystko jawnie wskazywało na to, że ktoś chce zniszczyć jej reputację, jednakże rozsadnik plotek, kimkolwiek był, pozostawał trudny do zidentyfikowania. Ów pozorny biurowy thriller z czasów Polski Ludowej miał wkrótce przynieść znacznie bardziej enigmatyczne wydarzenia niż fala plotek i zawiści. Nie mniej jednak na obczyźnie jedyne oparcie dla pani Katarzyny stanowił jej szef, który wielokrotnie podkreślał, że nie powinna przejmować się tym, co mówią ludzie. Oczywiście najprostszym wyjściem z sytuacji było porzucenie pracy, jednakże nie bez znaczenia były płynące z niej korzyści. Tak wyglądał pierwszy rozdział tej historii.
Ciąg dziwnych zdarzeń
Pewnego razu przełożony zwrócił się z prośbą do pani Katarzyny i jej koleżanki o roztoczenie „opieki” nad dwójką dziennikarzy z Polskiego Radia, którzy wkrótce mieli zrealizować program dotyczący funkcjonowania ich przedsiębiorstwa. Kobiety nie odmówiły m.in. ze względu na poznanie przedstawicieli zawodu, który w tamtym okresie uważany był za wyróżniający. Para radiowców, która wkrótce zjawiła się na miejscu wydawała się być sympatyczna i kontaktowa. Co prawda chcieli oni wiedzieć o wielu sprawach, o które dopytywali się zwykle w czasie rozmów towarzyskich nie mniej jednak stanowiło to, a przynajmniej powinno stanowić, element ich pracy. Enigmatyczne były jednak losy materiału, którzy dwaj panowie mieli przygotowywać. Pan Andrzej oznajmił dojść wymijająco, że „zapomniał nagrać audycji, a być może w końcu się nie odbyła”. Tym nie mniej dla pani Katarzyny, powierzenie jej roli gospodarza wobec radiowców było sporym wyróżnieniem i oznaką zaufania ze strony szefa. Wydarzenie to stanowiło preludium do najdziwniejszych wydarzeń, które sprawiły, że pani Katarzyna zaczęła kwestionować swą zdolność do kontaktu z rzeczywistością.
Sprawy toczyły się zwyczajnym tokiem aż do któregoś dnia, kiedy do pomieszczenia, gdzie siedziała pani Katarzyna wszedł jej przełożony. Rozpoczął krótką rozmowę, po czym rzucił jakby nigdy nic: „Spójrz jak ładnie odremontowali ten budynek”. Okno przy biurku pani Katarzyny rzeczywiście wychodziło na budynek, który odkąd pamiętała był ciągle remontowany a był to widok na tyle nieciekawy, że z czasem przestała ona zwracać na niego uwagę. Mówi się, że szef ma zawszę rację i tak było też w tym przypadku. Budynek, a właściwie już gmach prezentował się bardzo okazale i mógł stanowić wizytówkę stolicy. Wyróżniał go nie tylko nowoczesny styl, ale i dość nietypowe jak na tamten okres wbudowane w chodnik lampy. Całość wywarła na bohaterce spore wrażenie.
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie pewien szkopuł, który ujawnił się po tym, jak pan Andrzej ulotnił się z pomieszczenia. Gdy pani Katarzyna spojrzała wtedy raz jeszcze na budynek przeraziła się widząc na powrót… plac budowy. Nie było ani nowoczesnej architektury ani lamp wbudowanych w chodnik, ale rusztowania i krzątający się murarze. Jak to się stało? Nie chcąc zostać uznaną za osobę niepoczytalną pani Katarzyna postanowiła przemilczeć ten fakt. Ale nie był to jedyny przypadek, w którym pan Andrzej wykazał się niesamowitą zdolnością do wpływania na zmianę postrzegania otoczenia przez innych…
Lunapark, którego nie było
Nadszedł wreszcie dzień, kiedy Andrzej zakomunikował wszystkim, że przyjeżdża przełożony z Warszawy i wypadałoby go jakoś przyjąć. Po raz kolejny wybór padł na panią Katarzynę, która miała wchodzić z szefem w skład delegacji, co kobieta uznała za kolejne wyróżnienie. Przybywający ze stolicy pan Ryszard okazał się być człowiekiem cichym i małomównym acz konkretnym. Ponadto pani Katarzyna znała go jeszcze z czasu pracy w centrali firmy. Zgodnie z planem po obiedzie bohaterka w towarzystwie dwóch panów udała się na zwiedzanie miasta. Warto dodać, że tego dnia czuła się ona dobrze. Wówczas nie chorowała. Do reprezentacyjnego obiadu spożyła niewielką ilość alkoholu, ale wydaje się, że nie mogła ona zdeterminować tego, co działo się później. Andrzej mówił pewnie, dużo opowiadał i gestykulował, jak zawsze słuchało się go bardzo przyjemnie. W pewnym momencie padł pomysł: zabiorą Ryszarda do, wedle słów pana Andrzeja, sławetnego Lunaparku.
Wesołe miasteczko było ogromne i wspaniałe. Pani Katarzyna twierdzi, że widziała w nim wszystko to, o czym słyszała z opowieści o podobnych obiektach na Zachodzie. Był to odpowiednik Disneylandu z kraju demokracji ludowej dorównujący mu a kto wie, czy nie przewyższający przepychem: ogromne karuzele, kolorowe budynki, kolejki górskie, egzotyczne zwierzęta i inne atrakcje. Pani Katarzyna zapamiętała też tłum ludzi, w tym tych, którzy mieli zabawiać odwiedzających przebrani za różne maskotki. Co dziwne, obecnie nie pamięta, czy wchodziła z kimś z Lunaparku w interakcję i czy korzystała z jakieś atrakcji. Prawdopodobnie była jedynie obserwatorką zdumioną otaczającym ją przepychem. Zdecydowanie to, co zobaczyła wywarło na niej olbrzymie wrażenie. Postanowiła, że kiedy za tydzień przyjedzie do niej w odwiedziny mąż z synem, pokaże im lunapark. Pomysł ten zasugerował jej zresztą sam Andrzej. Po wizycie w wesołym miasteczku, pożegnała się z nim i Ryszardem i wróciła do swojego mieszkania. Długo nie mogła zasnąć wspominając pobyt w tak niezwykłym, jak na szarą otaczającą rzeczywistość miejscu.
Szok
Siedem dni później, kiedy tylko przyjechał do niej mąż z synem postanowiła zabrać ich do lunaparku w ramach skromnej rekompensaty za rozłąkę. W drodze, pełna emocji, opowiadała o tym, jak wspaniała jest to atrakcja i jak świetnie będą się razem bawić. Kiedy dotarli na miejsce, Katarzyna o mało nie zemdlała…
Tam gdzie tydzień wcześniej znajdował się niezwykły park rozrywki znajdował się spory co prawda, ale zniszczony i zabłocony plac zabaw, który wypełniały podniszczone huśtawki, zardzewiałe karuzele, połamane ławki. Była to ogromna zdewastowana przestrzeń, która kompletnie niczym nie odpowiadała jej wspomnieniom o kolorowym, pełnym roślinności i radosnych ludzi wesołym „miasteczku”. Mąż pani Katarzyny zdenerwował się nawet myśląc, że zrobiła sobie z niego i syna żart, ale ona rozpłakała się myśląc, że to kolejny dowód na to, że jednak odchodzi od zmysłów. Zapytani o lunapark przechodnie twierdzili, że pierwsze słyszą i nigdy tu czegoś takiego nie było. Zawsze znajdował się tam tylko ten zniszczony, typowy osiedlowy plac zabaw. Co więcej, nikt nie słyszał o tym, żeby w mieście, kiedykolwiek znajdował się „lunapark” z prawdziwego zdarzenia. Katarzyna została sama, jedynie z natrętną, okrutną myślą: „Zwariowałam, bez dwóch zdań.”
„To co przeżyłam trudno sobie wyobrazić” – pisała w relacji pani Katarzyna. „Czułam, że włosy na głowie stają mi dęba, myśli kłębiły się, czułam, że fiksuję, że dotknęła mnie choroba psychiczna – bo widziałam wcześniej coś, czego w rzeczywistości nie było. Przez 4 miesiące nie funkcjonowałam normalnie po prostu sfiksowałam. Do dziś często o tym myślę i drugim podobnym przypadku z tamtych czasów, kiedy mój szef pokazał mi inny obiekt, którego następnego dnia nie było znikł bez śladu.”
Niełatwe dalsze losy
Nasza bohaterka posiadała jednak silną osobowość i postanowiła, że nie powie o tej sprawie nikomu, choć z drugiej strony borykała się z myślą o początkach choroby psychicznej. Poczucie słabości emocjonalnej i bezradności pogłębiało się z każdym dniem co stało się widoczne dla otaczających ją osób w pracy. Andrzej zaproponował jej pomoc psychologa. Katarzyna przyjęła ją, jednak wizyty u lekarza niewiele dały. Radzieccy specjaliści wydali groźny wyrok: schizofrenia paranoidalna. Katarzyna musiała wracać do kraju. Stan psychiczny kobiety, spowodowany lękiem przed tym, co zobaczyła, czy raczej tym czego nie widziała, a co pamięta tak doskonale, pogarszał się. Zdecydowała się na dalsze leczenie psychiatryczne, nie opowiadając jednak lekarzom o tym, co jej się przytrafiło, a wymyślając inne przyczyny. Po dłuższym czasie spędzonym na oddziale, psychiatrzy ze zdziwieniem stwierdzili, że Katarzynie nic nie dolega, a w dodatku jest niepodatna na halucynacje. To dało jej impuls do zebrania się w sobie. Wyszła ze szpitala, rozpoczęła nową pracę, zajęła się sprawami rodzinnymi, jakiś czas później ukończyła studia.
Do dzisiejszego dnia nie wie, co tak naprawdę ją spotkało. Jest pewna tego, co widziała, słów Andrzeja, swoich uczuć i tego, co mówili ludzie. Po latach od opisanego wydarzenia skontaktowała się ze swoją przyjaciółką, z którą dzieliła pokój, kiedy były w delegacji. Przyjaciółka, po tym, jak Katarzyna wróciła do Polski, wyjechała z Andrzejem i grupą kilku osób do innego miasta w Związku Radzieckim, by kontynuować pracę. Miało to miejsce pod koniec lat 80-tych. Obie panie odświeżyły znajomość. Jednak kiedy Katarzyna wspomniała o incydencie z lunaparkiem, przyjaciółka nigdy więcej się nie odezwała. Kobiecie udało się także ustalić, że jej przełożony Andrzej, prawdopodobnie współpracował ze Służbą Bezpieczeństwa PRL. Od jej powrotu do Polski nigdy już się z nią nie kontaktował. Prawdopodobnie zmarł w połowie lat 90. Katarzyna stanęła na nogi, prowadzi szczęśliwe życie, na które jednak kładą się cieniem wydarzenia sprzed lat.
O co tak naprawdę toczyła się gra wokół pani Katarzyny i gdzie leżeć może źródło jej problemu? Zastanawiając się nad tym zwróciliśmy uwagę na kilka możliwych hipotez, z których na czoło wysunęła się ta mówiąca o niezwykłych zdolnościach hipnotyzerskich pana Andrzeja. Oczywiście obok niej pojawił się problem dotyczący celowości takiego postępowania, bowiem wydaje się, że całe przedsięwzięcie musiało mieć określone zadanie, choć z drugiej strony mógł być to test sprawdzający skuteczność takich zabiegów, gdzie celem ataku obrano nie wyróżniającą się niczym księgową.
Hipotezy
Na samym początku należy sobie uświadomić pozycję zawodową głównych bohaterów wydarzeń. Pani Katarzyna nie była szarym pracownikiem zagranicznej filii dużego polskiego przedsiębiorstwa. Przez jej ręce przechodziły wszelkie kluczowe dokumenty finansowe, sprawozdania wysyłane do centrali w Warszawie. Andrzej był bezpośrednio odpowiedzialny za funkcjonowanie delegatury natomiast Ryszard był jego zwierzchnikiem. Zadajmy sobie pytanie czy w przypadku jakichkolwiek nieścisłości, a pani Katarzyna wspomina o dużych sumach dewiz wędrujących do kraju, komuś mogło zależeć na doprowadzeniu do załamania nerwowego u osoby, która posiadała o tym wiedzę? Tylko jak tego dokonać? Wbrew pozorom nie jest to szczególnie trudne i należy zaaplikować kilka całkiem prostych technik.
Pan Andrzej był bardzo charyzmatyczną osobą. Spełniał wszystkie cechy, które powinny charakteryzować hipnotyzera. Był charyzmatyczny, przystojny, uroczy, gadatliwy, a także posiadał klasę. Zdobył zaufanie Katarzyny, jeszcze wtedy, kiedy pracowali w Polsce. Sytuacja przed wyjazdem, w której znalazła się bohaterka, przypomina bardzo jedną z technik, którą posługują się sekty zwaną „światełko w tunelu”. Po uzależnieniu ofiary (ekonomicznie, psychicznie) środowisko zaczyna zwracać się przeciwko niej, z wyjątkiem jednej osoby. Tak było też w przypadku Katarzyny. Kiedy ludzie z firmy plotkowali na jej temat, docierały do niej sprzeczne informacje, była zagubiona i szkalowana, uśmiechem i radą służył jej przełożony. Wtedy właśnie postanowiła mu zaufać.
Wiele wypowiedzi Andrzeja, jak wynika z relacji bohaterki, można uznać za sugestywne. W sytuacji ze „znikającym rusztowaniem” opisał dokładnie budynek, który miał znajdować się w miejscu zniszczonej budowli. Przed tą sugestią odciągnął uwagę Katarzyny i prawdopodobnie poprzez presupozycje, czyli odpowiednio dobrany komplet zdań, wprowadził ją w lekki stan hipnotyczny, który pogłębiła jego sugestia oraz presja, jaką wywierała osobowość mężczyzny.
Analogiczna sytuacja zaszła w przypadku „widmowego lunaparku”, który stał się źródłem problemów księgowej. Wtedy jednak, w czasie podróży do wesołego miasteczka, Andrzej miał znacznie więcej czasu na mentalne przygotowanie Katarzyny do hipnotycznego transu. Czy podobnemu poddał towarzyszącego im mężczyznę, który przybył na wizytację ze stolicy? Pani Katarzynie nie udało się tego ustalić.
Należy pamiętać, iż techniki hipnotyczne nie ograniczają się jedynie do tych wzrokowych, czy błyskawicznych, jakie często możemy oglądać w czasie pokazów estradowych. Sytuacji, które stwarzają bodźce hipnotyczne jest znacznie więcej. Hipoteza ta, jest o tyle ciekawa, iż w ZSRR, w latach 70 i 80 XX wieku, prowadzono liczne eksperymenty nad hipnozą i z udziałem hipnozy, a kompleksowy wgląd w zachowanie Andrzeja i sytuacji spotykających Katarzynę, pozwala dostrzec w nich wiele technik z zakresu NLP, psychomanipulacji, hipnozy, czy inżynierii społecznej.
Podczas gdy hipoteza o wykorzystaniu hipnozy w celu wzbudzenia u pani Katarzyny określonych odczuć podminowujących jej poczucie własnej poczytalności wydaje się dość prawdopodobna w świetle późniejszych lekarskich diagnoz o dobrym stanie jej zdrowia psychicznego, znacznie więcej dywagować możemy nad celowością całego przedsięwzięcia, które wymagało przecież określonych wysiłków. Ponieważ pani Katarzyna nie była zaangażowana politycznie wydaje się, że próba jej skompromitowania lub przysłowiowego „złamania” miała inne podstawy. Droga wiedzie nas ku posiadanej przez niej wiedzy i temu, w jaki sposób mogła ją wykorzystać. Z jednej strony mogła być bowiem uznana za kogoś w rodzaju „nadzorcy” narzuconego zagranicznej filii przez centralę z kraju, którego należało się pozbyć, gdyż mógł posiadać wiele informacji na temat nieprawidłowości w firmie. Nie mniej jednak mógł to być równie dobrze rodzaj eksperymentu, którego zadaniem było ustalenie skuteczności tego typu technik. Wybór musiał na kogoś paść. Prawdy chyba nie dowiemy się nigdy, tak samo jak bohaterka tej opowieści.
Na koniec pozostaje zadać sobie pytanie, jak wiele osób padło i nadal pada ofiarą podobnych eksperymentów? Niezależnie od skali i zakresu wykorzystywanych technik przykład pani Katarzyny uwidacznia nam niebezpieczeństwo, jakie niesie ze sobą tego rodzaju działanie nakręcające w wielu przypadkach spiralę psychicznego samounicestwienia, z którym poradzić sobie jest niezwykle trudno…
Autorzy: Piotr Cielebiaś, Michał Kuśnierz, Adrian Zwoliński
Fot. w nagłówku: J. Stahlman, opuszczone wesołe miasteczko w Prypeci, CC / Wikimedia Commons